sobota, 27 lipca 2013

Ile naprawdę warty jest szampon?

Witajcie dziewczyny!
Jak łatwo się domyślić na postawie tytułu, dzisiaj będzie post o szamponie. Konkretnie mam na myśli witalizujący szampon do włosów Love Me Green, który ostatnimi czasy miałam przyjemność testować. Używałam go z odżywką, maską, oraz solo. Na wersję solo zdecydowałam się tylko dla rzetelnej opinii i głównie na tych doświadczeniach będę dzisiaj bazować ;).



Cena i dostępność:
Póki co, zakup możliwy jest tylko na stronie producenta (tu). Za 49,90 zł dostajemy 200ml produktu.

Od producenta:


Skład:


Moja opinia:
Szampon dostajemy w przezroczystej, plastikowej buteleczce z solidnym zamknięciem. Niby nic nadzwyczajnego, ale w tym momencie jestem po raz kolejny zmuszona napisać o świetnej szacie graficznej produktów Love Me Green. Papierowa etykieta jest bardzo estetyczna, przyjemna dla oka i dodatkowo nie ulega zniszczeniu pod wpływem wody.


Zapach produktu jest dokładnie taki sam jak kremu do rąk- świetny! Producent podpowiada w tym momencie że wszystko za sprawą kwiatu frangipani. Nigdy nie miałam z nim do czynienia, dlatego wierzę na słowo. Pachnie przyjemnie, delikatnie i świeżo. Konsystencja szamponu niczym nie wyróżnia się od innych- delikatnie rzadka, ale wciąż w granicach normy. Przy okazji napomknę tutaj, że produkt jest wydajny.


Mimo faktu, że szampon jest naturalny w 98%, nie miałam żadnego problemu z jego spienieniem i rozprowadzeniem na włosach. Plusem jest też fakt, że nie plącze włosów, więc nie miałam później większych problemów z ich rozczesaniem. Od razu po myciu włosy były dziwnie sztywne, na szczęście po wyschnięciu nie było już po tym śladu. Stały się miększe, jednak nie jest to na pewno efekt jaki uzyskamy po użyciu odżywki. Na dłuższą metę nie zauważyłam natomiast żadnego "wow" i efektu innego niż przy stosowaniu tańszych szamponów.

Ostateczna ocena:
Szampon bardzo przypadł mi do gustu i chętnie znalazłabym mu stałe miejsce w mojej łazience. Niestety cena jest wg mnie zbyt wysoka na produkt, który nie wyróżnia się znacznie od jego 2-3 razy tańszych drogeryjnych braci. Daję mu 6,5/10.

Jakich szamponów Wy używacie na co dzień? :)


wtorek, 23 lipca 2013

Krwista czerwień od L'Ambre, czyli zakochałam się!

Pamiętacie paczkę od L'Ambre? Większość z Was spodobał się lakier Sense of Elegance nr 10 (Francuski Buduar), który mnie również oczarował swoim kolorem. Na tego posta musieliście długo czekać. Moje paznokcie były i wciąż niestety są w opłakanym stanie. Nie mogę sobie ostatnio z nimi poradzić, dlatego nie zwracajcie uwagi na to jak wyglądają.


Cena i dostępność:
Lakier dostępny jest w sprzedaży katalogowej i internetowej w cenie 12,90 zł/ 8ml.

Od producenta
(informacja ze strony internetowej)
Otwórz się na elegancję, którą nosi w sobie każdy z niepowtarzalnych odcieni lakierów kolekcji Sense of Elegance. Wiele znajdzie się w zasięgu ręki - wspaniałość metali i kamieni szlachetnych, elitarne towarzystwo, ekskluzywne dania i napoje, kameralne wieczory.Losy mężczyzn w Twoich rękach o paznokciach udekorowanych pięknymi odcieniami lakierów kolekcji Sense of Elegance od LAMBRE®. Zdobywaj świat, odnajduj w sobie pokłady indywidualnej niepowstrzymanej siły i energii, ryzykuj i wybieraj to, co najlepsze!



Skład:

Dostępne kolory:
Pierwszy skan odnosi się do katalogu Wiosna 2013, drugi do ogólnego katalogu 2012.



Moja opinia:
Lakier dotarł do mnie w tekturowym pudełeczku, na którym znajduje się skład. Buteleczka? Jak to buteleczka z lakierem- szklana, w kształcie sześcianu, do tego naklejka z logiem firmy, i złota, plastikowa nakrętka. Właściwie to tyle, jeżeli chodzi o aspekty ogólne, raczej mało ważne.
Pędzelek jest świetny- bardzo precyzyjny, odpowiednio szeroki, dobrze ścięty na końcu. Dodatkowym plusem jest jego długość- myślę, że wydobycie kończącego się lakieru nie będzie stanowiło problemu.
Nałożenie lakieru jest bardzo łatwe- lakier ma odpowiednią konsystencję, nie smuży, rozkłada się równomiernie. Zapach typowy dla lakierów, niezbyt intensywny.


A teraz czas na dwie rzeczy, którymi lakier podbił moje serce! Po pierwsze- wystarczy JEDNA warstwa dla dobrego krycia (jednak kolor jest mniej intensywny), po drugie- wysycha bardzo szybko! Malowanie paznokci kojarzy mi się raczej z kilkoma warstwami i godzinami czekania aż lakier wyschnie, dlatego zakochałam się w tym lakierze!
Trwałość niestety jest średnia, a nawet słaba. Utrzymuje się na paznokciach około 2 dni.
Na koniec dodam jeszcze, że kolor, który do mnie dotarł jest strzałem w 10 (w końcu nr 10 ;))! Krwista, intensywna czerwień, lekko wpadająca w bordowy, lub dojrzała wiśnia przy kolejnych warstwach. Świetnie prezentuje się na co dzień, jak i do eleganckiego stroju. W zależności od nałożonych warstw możemy uzyskać za pomocą jednego lakieru różne odcienie bez jakichkolwiek prześwitów (od intensywnej czerwieni do dojrzałej wiśni). Nie sugerowałabym się natomiast tym co przedstawia katalog, bo kolor tego lakieru jest w nim o wiele ciemniejszy niż w rzeczywistości.

Jedna warstwa:


Dwie warstwy:


Ostateczna ocena:
Póki co, ten lakier stał się moim ulubieńcem. Dobre krycie i szybkie schnięcie to dla mnie najważniejsze cechy lakieru- ten je spełnił. Gdyby był trwalszy to zasługiwałby na miano ideału i chętnie skusiłabym się na kolejne buteleczki. Dostaje ode mnie 8/10!

Miałyście już  z nim do czynienia? Jakie są Wasze ulubione lakiery? :)


piątek, 19 lipca 2013

Wiśniowe orzeźwienie

Witajcie, witajcie :)
Dzisiejszy post nie będzie typowo kosmetyczny. Tym razem przychodzę do Was z czymś pysznym, a jednocześnie zdrowym. Wszystko za sprawą wiśni, które goszczą w mojej lodówce. Zastanawiając się co z nimi zrobić wpadłam na pomysł koktajlu, a zaraz po tym uznałam, że warto się tym z Wami podzielić :)



Czego potrzebujemy?
-garść wiśni bez pestek
-szklanka mleka
-2 łyżeczki cukru wanilinowego
-wysokie naczynie i bledner

Jak wykonać?
Wrzucić wszystkie składniki do wysokiego naczynia i dokładnie zblendować. Całość przelać do wysokiej szklanki i delektować się pysznym koktajlem wiśniowym :)

Co sądzicie o takich koktajlach? Lubicie? Jakie najbardziej? :)

wtorek, 16 lipca 2013

Dlaczego pokochałam Isanę ;)

Witajcie :).
Dzisiaj bez zbędnych wstępów przejdę do części właściwej tego posta. Za oknem w końcu słońce, więc trzeba korzystać i zafundować sobie spacer :).

W majowym denku pokazywałam to, co zostało (a raczej nie zostało :)) po żelu pod prysznic z Isany. Recenzja miała pojawić się na dniach, ale moja systematyczność ostatnio bardzo zawiodła i dlatego dopiero dzisiaj zapraszam Was do przeczytania mojej opinii na temat tego melonowo-gruszkowego cuda :).


Cena i dostępność:
Wszystkie produkty Isany dostępne są w Rossmannie. Koszt żelu to kwestia 3,99zł/300ml. W promocji natomiast 2,99zł.

Od producenta:
Isana żel pod prysznic MELON I GRUSZKA
Rozpieszcza ciało i zmysły.

DZIAŁANIE I PIELĘGNACJA
Żel pod prysznic z olejkiem ISANA melon i gruszka już podczas prysznica odpręża ciało i ożywia zmysły. Połączenie perełek olejku i owocowego, świeżego zapachu melona sprawia, że prysznic staje się szczególnym przeżyciem. Wysokiej jakości receptura pomaga chronić skórę przed wysuszeniem, która sprawia wrażenie miękkiej i sprężystej w dotyku.
*Nie zawiera parapenów

TOLERANCJA PRZEZ SKÓRĘ
pH naturalne- tolerancja potwierdzona dermatologicznie


RADA W ZAKRESIE PIELĘGNACJI
Po prysznicu zastosuj emulsję lub mleczko do ciała ISANA- aby skóra była delikatna i piękna.



Skład:



Moja opinia:
Buteleczka, w której kupujemy żel jest zwykła, typowa dla tego typu produktów, z dosyć miękkiego plastiku. Zamknięcie na "klik", bardzo solidne i trwałe. Dozowanie również jest w porządku- dziurka jest odpowiedniej wielkości, dzięki czemu pozwala na wydobycie odpowiedniej ilości produktu. Do tego wszystkiego zwykłe, półprzeźroczyste naklejki w języku niemieckim i dodatkowa biała etykieta z tyłu, w języku polskim.


Żel ma konsystencję dosyć lejącą, świetnie się pieni i cudownie pachnie. Zapach jest przyjemny, orzeźwiający i niechemiczny, ale krótko utrzymuje się na skórze. Nie spodziewałam się, że tak przypadnie mi do gustu. Jeżeli chodzi o rzecz najważniejszą, czyli działanie, również mam dobre wiadomości. Isana zapewnia nam bardzo dobre oczyszczanie i... delikatne nawilżenie skóry! Tak, sama nie mogłam w to uwierzyć, ale po tym żelu moje ciało było gładsze, miększe i zdecydowanie bardziej nawilżone. Nigdy nie pomyślałabym, że taki może być efekt po zwykłym i tanim żelu pod prysznic. A wszystko za sprawą drobinek z olejkiem, znajdujących się w żelu.
Wad nie zauważyłam żadnych :).



Ostateczna ocena:
Żel wzięłam przez przypadek i zakochałam się w nim. Jest po prostu świetny, a dodatkowo zachęca swoją ceną. Polecam go każdemu :). Dostaje ode mnie 9,5/10 :).

Jakie są Wasze ulubione żele pod prysznic? 
Którymi produktami Isana podbiła Wasze serca, a którymi zniechęciła? :)


poniedziałek, 8 lipca 2013

Love Me Green- Organiczny wyszczuplający balsam do ciała Zielona Herbata

Wierzycie w magiczne wyszczuplenie za pomocą jednego balsamu do ciała? Bo ja nie ;).
Dlatego nie lada wyzwanie postawiła przede mną firma Love Me Green wysyłając do mnie wyszczuplający balsam do ciała z zieloną herbatą. Nie mam zbyt wiele tłuszczyku, a jeżeli już się pojawia to staram się go eliminować poprzez odpowiednie odżywianie i ruch, a nie smarowanie balsamami i wcinaniem czipsów przed telewizorem ;). Ale zdeklarowałam się, że przetestuję i zrecenzuję to nie pozostało mi nic innego jak wziąć się za używanie tego wyszczuplającego cuda pomimo ogromnego sceptycyzmu i wrócić do Was z recenzją. Czytajcie więc dalej, jeżeli chcecie wiedzieć czy zmienił moje zdanie na temat likwidacji zbędnego sadełka ;).


Cena i dostępność:
Balsam możemy przygarnąć do siebie poprzez sklep internetowy Love Me Green w cenie 119,90zł/ 200 ml.

Od producenta:


Skład:


Moja opinia:
Na samym początku zacznę standardowo od opakowania, a konkretniej od jego wyglądu. Powiem krótko, zakochałam się w nim. Szata graficzna jest świetna (ktoś kto wymyślał etykiety powinien dostać premię! ;)). Prosta, przyjemna dla oka, bez zbędnych informacji- minimalistycznie i z wyczuciem. Buteleczka z pompką- zdecydowanie na plus! Taka forma wydobywania balsamu z opakowania jest dla mnie najpraktyczniejsza, szczególnie kiedy działa bez zarzutu tak jak w tym przypadku. Dodatkowo niewielka przerwa między brzegami etykiety pozwala na kontrolowanie ilości balsamu.


Zapach balsamu jest mocny, bardzo wyrazisty. Pierwszym moim skojarzeniem był pieprz, który towarzyszy mi przy każdym użyciu, ale zdążyłam już do niego przywyknąć i stał się dla mnie neutralny. Na skórze utrzymuje się dosyć długo, przy czym nie jest on już tak mocny. Konsystencja balsamu jest dosyć gęsta, ale świetnie się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego filmu, co jest dla mnie ogromną zaletą.


Używałam, używałam i... nie wyszczuplił mnie ;). No cóż, mój sceptycyzm był słuszny. Balsam faktycznie nawilża, ale na pewno nie spali za nas zbędnego tłuszczyku. Jedyne co, to może stanowić jakiś dodatek do ćwiczeń i dobrej diety. Nie zauważyłam również, żebym stała się dzięki niemu jędrniejsza- kolejny chwyt, w który jeszcze zdarza się uwierzyć komuś, komu nie chce się ruszyć tyłka ;). Działanie balsamu wypadło po prostu słabo, bardzo.

Ostateczna ocena:
Powtórzę to po raz kolejny: nie czarujmy się, ale do uzyskania zgrabnego i jędrnego ciała potrzeba wysiłku fizycznego i odpowiedniej diety, a nie balsamu za 120zł. Niestety, ale tym produktem firma Love Me Green mnie zawiodła, bo balsam na pewno nie jest wart swojej ceny, mimo, że jest naturalny w 99%. Po podsumowaniu zalet daję mu 4,5/10.

Wierzycie w działanie tego typu balsamów? Zapraszam do dyskusji :)


wtorek, 2 lipca 2013

Denko po raz 6, czyli zużycia czerwcowe

Witajcie, witajcie :).
Oficjalnie zakończyłam sesję i mam wolne do października! Niestety mam jeszcze do zrobienia praktyki, dlatego lipiec nie będzie dla mnie mnie typowo wakacyjny. Postaram się jednak wrócić do blogowania już na dobre. Ostatnio cały czas to powtarzam, a wciąż mi brakuje tego czasu. W najbliższym czasie pojawią się  na pewno recenzje Love Me Green i lakieru Lambre. Tymczasem zapraszam Was na skromne czerwcowe denko :).



O każdym z produktów:


Rexona Woman, Crystal, Clear Aqua, Antyperspirant w kulce- wersji w sprayu mówię zdecydowane tak, kulka niestety nie jest moim faworytem. Nie kupię ponownie.

Rexona Women, Aloe Vera, Fresh, Antyperspirant w sprayu- antyperspiranty z Rexony są moimi ulubionymi. Ten również przypadł mi do gustu. Kupię ponownie.



Malwa, Studio Gloria, Maska do włosów suchych, zniszczonych i farbowanych- cena tej maski to chyba jedyny plus. Z włosami nie robi praktycznie nic, a na dodatek okropnie śmierdzi! Nie kupię ponownie!

Kallos Latte, Maska do włosów z proteinami mlecznymi- całkowite przeciwieństwo Glorii. Zakochałam się w tej masce po uszy. Świetnie odżywia włosy i genialnie pachnie! Kupię ponownie!


Bielenda, Zmywacz do paznokci i tipsów, bezacetonowy i witaminowy- pojawił się chyba w każdym poprzednim denku. Zużyłam już milion buteleczek i zużyję drugie tyle. Kupię ponownie.

Wibo, Growing lashes, Maskara pogrubiająca i stymulująca wzrost rzęs- niestety, ale nie było mi dane poznać się dobrze z tą maskarą. Trafiła do mnie już mocno wyschnięta (w tym miejscu chciałabym podziękować "inteligentym" osobom, które otwierają kosmetyki w sklepie i odkładają je na półkę). Może kupię ponownie.

Infinity, Szklany, dwustronny pilnik do paznokci naturalnych- pisałam o nim TU. Leżał u mnie dosyć długo nieużywany, ale ostatnio dotarłam go i nadaje się tylko do kosza. Tak jak pisałam- bubel! Nie kupię ponownie!

Znacie te produkty? Jak wyglądają Wasze czerwcowe denka? :)