wtorek, 23 września 2014

Ideał trafiony przez przypadek. Saffron, żelowy eyeliner!

Kto nie miał do czynienia nigdy z eyelinerem? No przyznajcie się, zapewne garstka z Was. Od kiedy poznałam ten produkt, towarzyszy mi praktycznie każdego dnia. Swoje pierwsze kroki stawiałam z płynnymi eyelinerami, później przewinął się też eyeliner w pisaku. Jakiś czas potem podkusiło mnie, żeby wypróbować eyeliner żelowy. Na okazję nie musiałam długo czekać. Któregoś dnia, robiąc zakupy na allegro, spotkałam u tego samego sprzedawcy eyeliner firmy Saffron. Kosztował około 10 zł, więc chęć na niego miałam jeszcze większą. Stało się, wrzuciłam do koszyka, zapłaciłam i oczekiwałam na swoją przesyłkę.


Informacje od producenta:
Skład:
Moja opinia:
Z eyelinerem Saffron polubiłam się właściwie od pierwszego użycia. Przede wszystkim dobrze rozprowadza się na powiece, nie kruszy i tworzy idealną, gładką kreskę. Kolor jest intensywny, matowy, dobrze napigmentowany i nie tworzy prześwitów. Namalowana rano kreska z użyciem bazy trzyma się bez zarzutu do samego wieczora. Na plus oceniam jego wodoodporność, jednak z drugiej strony problem zaczyna się w czasie demakijażu. Trzeba się ostro nagimnastykować, żeby dokładnie usunąć go z powieki. Używam go już około pół roku, a jego konsystencja ciągle pozostaje jednakowa. Eyeliner nie zasycha, nie gęstnieje. Co więcej, jest bardzo wydajny. Przy prawie codziennym używaniu nie wykorzystałam nawet 1/3 zawartości!


Pędzelek eyelinera okazał się niestety bublem. Już po pierwszym myciu zaczęło wychodzić z niego włosie, przez co automatycznie stał się nieużyteczny. Nie stanowi jednak to dla mnie większego problemu. Do malowania kreski używam pędzelka z Essence, z którym eyeliner świetnie współpracuje. W ostatecznym rozrachunku Saffron dostaje ode mnie mocne 9/10!

A Wam jakie eyelinery najlepiej służą?
Dajcie znać i do następnego! :)

poniedziałek, 22 września 2014

"O mój Boże, jestem studentką!", czyli poradnik dla początkujących i nie tylko

Pamiętam jak dziś, kiedy dostałam się wreszcie na studia. Wydawało mi się, że to pewien przełom w życiu i w pewnym sensie niewiele się pomyliłam. Wraz ze studiami zmienia się wszystko. Nauka nie jest już tym samym co w szkole. Nie siedzimy w ławce oczekując dzwonka, modląc się w duchu "oby mnie nie zapytała!" i nie nosimy wielkiej torby pełnej książek i zeszytów. Ale jak się przygotować do studiów, skoro właściwie nic o nich nie wiemy? Jeżeli trafiłaś tutaj, a może trafiłeś, bo za trochę ponad tydzień sama zaczynasz studia to postaram się trochę rozjaśnić o co chodzi w tym całym studiowaniu, dlaczego to wcale nie jest takie straszne, co znaczą te wszystkie dziwne pojęcia i jak skompletować swoją studencką "wyprawkę".


Dzienne, a zaoczne
Zaczynając od postaw to mamy do czynienia ze studiami dziennymi (stacjonarnymi), lub studiami zaocznymi (niestacjonarnymi), czyli chodzisz na uczelnię w tygodniu, albo w weekendy, podczas zjazdów. Ale to już wiesz, jeżeli od października zaczynasz studia. Jeżeli czeka Cię to za rok, albo więcej, może właśnie się czegoś dowiedziałaś :).

Dziwne studenckie pojęcia
Na pewno część z Was robi wielkie oczy słysząc kolos, zerówka, ECTSy, czy dzień rektorski. W tym miejscu postanowiłam pokrótce wyjaśnić te wszystkie pojęcia, którymi posługują się studenci, żeby nic Was nie zaskoczyło, kiedy pójdziecie już na uczelnię.

Dzień rektorski- to coś, co studenci lubią najbardziej! Jest to dzień wolny, który rektor ogłasza sam z siebie, lub na prośbę studentów. Powodów może być wiele- różne uroczystości, juwenalia, czy jeden dzień między świętami. Czasami występują też godziny rektorskie. Wtedy zajęcia odbywają się przykładowo tylko do 13.
Ćwiczenia- te najbardziej przypominają szkolną lekcję. Zajęcia są prowadzone w mniejszych grupach i nastawione są bardziej na część praktyczną tego co pojawiło się na wykładzie. W jaki sposób się odbywają, zależy głównie od prowadzącego.
Wykład-  to ten moment, kiedy zasiadasz w ławce i prowadzisz skrupulatne notatki, które okazują się wybawieniem w czasie sesji i pozwolą na szybkie jej zakończenie. Wykład to nic innego jak wyłożenie teorii przez prowadzącego.
Lektorat- czyli zajęcia z języków obcych. Taka lekcja angielskiego/niemieckiego/itd, którą znasz ze szkoły ;).
Kolokwium- to taki sprawdzian w trakcie semestru. Na mojej uczelni najczęściej jest jedno kolokwium w połowie semestru, drugie na koniec, a ocena z obu stanowi zaliczenie ćwiczeń. Jednak ich ilość zależy od prowadzącego.
Sesja- to pojęcie na pewno nie jest Ci obce! Sesja to czas egzaminów. Zajęcia normalne już się nie odbywają. Studenci uczą się po nocach, żeby rano iść na egzamin i zdać go na 5! ;)
Zaliczenie- to taki egzamin z ćwiczeń. Najczęściej, żeby móc podejść do egzaminu w sesji, musisz zaliczyć ćwiczenia.
Zerówka- w definicji jest to taki egzamin przed sesją, który powinien odbywać się bez konsekwencji. Zdałaś? Masz ocenę. Nie zdałaś? Idziesz na egzamin w sesji, jakby ta praca nigdy nie istniała. Niestety, część wykładowców nie robi ich wcale, lub robi na prawach normalnego egzaminu.
Egzamin- to ten moment, kiedy musisz wykazać się swoją wiedzą z całego semestru. Egzamin kończy Twoją przygodę z danym przedmiotem.
Punkty ECTS- mają one na celu pokazać ile pracy musi włożyć student, żeby zaliczyć dany przedmiot. Ważniejsze przedmioty mają więcej punktów ECTS, mniej ważne mniej. Do zaliczenia semestru potrzebujesz 30 punktów. Na ich podstawie oblicza się także średnią ocen.
Obrona- to egzamin kończący studia polegający na obronie pracy, którą pisałaś przez ostatni miesi.. ekhm, cały ostatni rok! W zależności od uczelni, musisz zaprezentować swoją pracę, lub odpowiedzieć na kilka pytań komisji, żeby móc cieszyć się dyplomem i wyższym wykształceniem.

Studencka wyprawka
Studia to nie szkoła, dlatego koniec z kupowaniem 30 podręczników, kolejnych 40 zeszytów, piórnika, długopisu zielonego, czarnego, niebieskiego, dwóch ołówków, gumki do mazania, linijki, ekierki i dwudziestego w życiu kątomierza, bo poprzedni znowu zaginął. Generalnie studia można bez problemu przetrwać z jednym zeszytem i jednym długopisem. Ewentualnie potrzebny będzie jeszcze kalkulator, jeżeli wybierasz się na kierunek bardziej ścisły. Wszystko co musisz kupić zależy tylko i wyłącznie od Twoich potrzeb i wygody. Jeśli jesteś wzrokowcem na pewno przydadzą się kolorowe zakreślacze i długopisy, ale o tym trochę później.
Nie przeraź się kiedy przyjdziesz na pierwszy wykład, a prowadzący poda listę 10 książek dotyczących danego przedmiotu. W zeszłym roku przerażona dziewczyna z pierwszego roku zapytała mnie "my to wszystko mamy kupić?!". Odpowiedź brzmi: nie! Najczęściej do zaliczenia danego przedmiotu wystarczają same notatki z wykładów. Książki podane przez wykładowcę mogą pomóc w zrozumieniu określonego zagadnienia, zawierają więcej informacji, zagłębiają temat. Zajrzenie tam może być pomocne, ale na pewno nie będziesz czytać wszystkiego od deski do deski :).


Jak robić notatki
Jak będą wyglądały Twoje notatki, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Jeśli nie chcesz, nie musisz ich robić. Nikt na Ciebie nie będzie o to krzyczał. Będziesz sama na siebie krzyczeć, podczas sesji! ;). Koniec z dyktowaniem przez nauczyciela co zanotować, co podkreślić, co możesz pominąć. Na wykładzie sama decydujesz co notować, w jaki sposób i na czym. 
Sposobów na notatki jest wiele i zapewne po jakimś czasie sama wypracujesz swój system. Możesz notować w zeszycie, na kartkach, czy na laptopie. U mnie najlepiej sprawdza się duży zeszyt A4, który dzielę na wszystkie przedmioty i tym sposobem wszystko jest na swoim miejscu. Luźne kartki nie zdały u mnie egzaminu. Podczas nauki, zamiast skupić się na nauce, co chwilę musiałam układać kartki, które cały czas mi się mieszały. Notowanie na laptopie jest świetne, ale.. trzeba go na uczelnię nosić. Jest ciężki, trzeba go pilnować, zdecydowanie nie dla mnie. Chociaż pisanymi w wordzie notatkami nie pogardzę ;).
Jako że jestem wzrokowcem, naukę znacznie ułatwiają mi wszelkie kolorowe zakreślacze, długopisy, flamastry, a nawet kredki. Przed sesją, moje notatki zamieniają się w istną feerię barw. Często siedząc na egzaminie kojarzę, że jakieś pojęcie było podkreślone na zielono, wzór zapisany w czerwonej ramce, a cechy czegoś tam wymienione od fioletowych kropek. To naprawdę pomaga!

Jak przetrwać wśród ludzi
Na to jest tylko jedna rada! Nie bądź snobką, ale nie daj się też wykorzystywać. Na studiach spotkasz różnych ludzi. Od tych, którzy będą chcieli, żeby się dzielić z nimi notatkami/pytaniami/itd, ale sami również będą pomocni, po tych, którzy szukają jelenia na odwalanie za nich całej roboty. Grunt to wyczuć z kim mamy do czynienia. Nie zakładaj od początku, że każdy chce Cię wykorzystać. Zgrani, pomagający sobie ludzie to naprawdę fajna sprawa!
Poza tym, pamiętaj, żeby nawiązywać nowe znajomości! Moja jedna znajomość trwa już 3 lata i jest najlepszą rzeczą, która spotkała mnie na studiach! ;)


Zdaję sobie sprawę, że wiele z tego co napisałam jest oczywiste. Ale mam też nadzieję, że w jakiś sposób udało mi się też rozjaśnić kilka spraw. Pamiętam jak w liceum nauczyciele straszyli nas tym, jakie studia są ciężkie, co to nie będzie i że właściwie to taka szkoła przetrwania. Nic bardziej mylnego! Studia mają swoje plusy i minusy, ale zdecydowanie mówię, że studiowanie to fajna sprawa!

Dajcie znać, jeśli macie jakieś pytania!
Trzymajcie się ciepło! :)

sobota, 20 września 2014

Avonie, co to ma być?!

Jeżeli ktoś zapyta mnie jaki jest mój ulubiony kosmetyk z kolorówki to bez najmniejszego wahania odpowiadam: tusz do rzęs! Bez niego nie wyobrażam sobie makijażu. Towarzyszy mi prawie każdego dnia i jest zdecydowanie produktem, za którego ktoś powinien dostać jakąś fajną nagrodę! Na rynku dostępna jest masa tuszy- pogrubiające, wydłużające, podkręcające i milion innych. Ostatnio skusiłam się na zakup w Avonie tuszu Super Full. Właściwie to trafił do mnie dlatego, że był w zestawie z wodą toaletową, którą chciałam kupić, a nie dlatego że wpadł mi w oko.


Informacje od producenta:
Teraz możesz mieć grubsze i zarazem doskonale rozdzielone rzęsy - wypróbuj Tusz "Pełnia rzęs" dla pięciokrotnie grubszych rzęs bez efektu sklejania.* Formuła: Ekskluzywna formuła z "antystatyczną" technologią, dzięki której rzęsy nie wyglądają na obciążone. Szczoteczka: Innowacyjna szczoteczka "Clean-Build" precyzyjnie rozdziela rzęsy pokrywając je równomiernie kolorem.
* W oparciu o testy laboratoryjne z wykorzystaniem sztucznych rzęs.


Moja opinia:
Cena regularna tuszu na stronie Avonu wynosi 36zł/7ml. Aż złapałam się za głowę! Ale zacznijmy od początku. Na pierwszy rzut oka widzimy zwykłą, czarną maskarę z dosyć małą, silikonową szczoteczką. Kolor tuszu jest zdecydowanie czarny, intensywny, nie wyblakły. I to chyba jedyna zaleta tego produktu. Schody zaczynają się już przy nakładaniu. Szczoteczka jest twarda, ma krótkie "włoski", źle się z nią pracuje i strasznie drapie! 


Maskara skleja rzęsy w nieestetyczne kępki, które trudno rozczesać, a dodatkowo za szybko zasycha. Każde kolejne przejechanie po rzęsach i próba rozczesania ich, kończy się odkładającymi się grudkami tuszu i jeszcze większym poklejeniem rzęs. Obietnice producenta o o pięciokrotnie grubszych rzęsach można włożyć między bajki, Nie wspominając już o braku efektu sklejania. Jeżeli uda się już rozdzielić jakoś rzęsy, zaczyna się kolejny problem. Po dosłownie chwili są one opadnięte, ciężkie, sztywne i zamiast ładnie "otwierać" oko, sprawiają całkiem odwrotne wrażenie. Jakby tego było mało, tusz strasznie się kruszy, obsypuje i tworzy efekt pandy. Po kilku godzinach z tym tuszem, wyglądam jakbym nie spała miesiąc. Porażka na całej linii! I to za jaką cenę! Jest to zdecydowanie najgorszy tusz z jakim się spotkałam. Daję mu 1/10.

Jakiego największego bubla Wy spotkałyście wśród tuszy?

wtorek, 16 września 2014

Denko po raz 15, czyli zużycia lipcowo-sierpniowe

Kiedy nadchodzi czas denka, załamuję ręce. Co miesiąc uświadamiam sobie jak bardzo nie potrafię być konsekwentna. Tak jest i tym razem, kiedy przychodzę do Was z moim bardzo skromnym denkiem lipcowo-sierpniowym. Przyznaję się przed Wami i przed sobą- znowu nie podołałam w wykorzystywaniu starych, dawno otwartych kosmetyków. No ok, dobiłam dwa kremy do rąk, zanim otworzyłam... kolejne dwa. Poza tym, żadnych sukcesów. Na półkach wciąż stoją kosmetyki, które miały już dawno pojawić się w denkach. Po raz kolejny obiecuję sobie poprawę, a Was zapraszam na kilka słów o tym, co wykorzystałam.


Rossmann, Isana, Żel pod prysznic, Limonka i mięta- żele z Isany uwielbiam. Ten egzemplarz tego nie zmienił. Zapach prawdziwej mięty, przełamany delikatnie limonką. Na gorące dni, po prostu ideał. Żałuję tylko, że to edycja limitowana. Jeśli jednak pojawi się ponownie to na pewno kupię!

Rossmann, Isana, Intensywny krem do rąk z mocznikiem 5%- gęsty, treściwy krem, którego recenzję możecie przeczytać tutaj. Myślę, że kupię ponownie.

Elfa, Green Pharmacy, Krem do rąk i paznokci, Aloes- bardzo przeciętny, wręcz słaby krem. Pełną recenzję możecie zobaczyć tutaj. Nie kupię ponownie.

Rexona Women, Oxygen, Fresh, Antyperspirant w sprayu- jak zawsze na tak. Najlepszy z antyperspirantów. Kupię ponownie.

Rossmann, Isana, Pianka do golenia o zapachu brzoskwini- tania, przyjemna pianka, po którą sięgnęłam po raz kolejny i na pewno kupię ponownie.

Soraya, Mleczko do ciała sceniczne, silnie ujędrniające 18+- ujędrnienia na pewno nie zauważyłam, ale świetnie się wchłania i w pewnym stopniu nawilża. Mimo to, nie zachwyciło mnie i raczej nie kupię ponownie.

Garnier Ultra Doux, Aloe Vera, szampon, próbka- szampon jak szampon. Dobrze oczyszcza, przyjemnie pachnie. Może kupię.

Dax Cosmetics, Perfecta Oczyszczanie, Peeling drobnoziarnisty z minerałami morskimi i krzemionką- na dzień dzisiejszy ulubieniec wśród peelingów. Pełną recenzję możecie przeczytać tutaj. Kupię ponownie.

Ziaja, Różana, Różana maseczka młodości z kwasem hialuronowym- recenzja tej maseczki znajduje się tutaj. Nie zachwyciła mnie. Właściwie to nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Nie kupię ponownie.

Eveline, Nail Theraphy Professional, 8w1 Total Action, Skoncentrowana odżywka do paznokci- ta mocno kontrowersyjna odżywka jest zdecydowanie jedyną odżywką, która na mnie działa. Pisałam o niej tutaj i na pewno kupię ponownie.

Znane są Wam te kosmetyki?

środa, 10 września 2014

Poznałam inne blogerki, czyli spotkanie we Wrocławiu!

Dzisiaj nie będzie postu o kosmetykach. Przynajmniej nie tak bezpośrednio. Tym razem mam przyjemność opowiedzieć Wam trochę o pewnym spotkaniu. I to nie byle jakim! :)

W ostatnią sobotę sierpnia we Wrocławiu odbył się zlot czarownic, czyli blogerek! Ku mojej wielkiej radości, byłam tam też ja. Spotkanie odbyło się w herbaciarni K2. Na samym początku dostałyśmy przypinki z imionami, a później zaczęła się część właściwa. Przyznać muszę, że Milena i Marzena naprawdę się postarały wymyślając dla nas zadania.

Pierwszym było napisanie czegoś o sobie (tak, to było najtrudniejsze z zadań!), później kartki te powędrowały dalej i każda z nas musiała coś napisać o innej. W następnym zadaniu organizatorki postanowiły sprawdzić czy umiemy rysować. Kredki powędrowały na stół i zaczęłyśmy rysować wylosowaną wcześniej osobę. Przez pomyłkę ja dostałam dwa rysunki. Jak mnie narysowały dziewczyny, możecie zobaczyć poniżej :).


Odbyła się też szybka wymianka, potem zostałyśmy obdarowane całą górą kosmetyków, dostałyśmy szansę na wygranie... 5kg soli, a w końcu przyszedł czas na ploty. Całe spotkanie trwało około 4 godzin, a przeleciało jak godzina!


Na koniec chciałam jeszcze raz podziękować dziewczynom za świetną organizację, za to że mogłam poznać przesympatyczne osóbki i za świetną zabawę! I na koniec nasze absolutnie cudowne organizatorki- Milena i Marzena :).


Całość spotkania uświetniły nam następujące firmy:
Anielską cierpliwością wykazał się też nasz fotograf- Adrian Norejko (klik).

I na koniec blogi wszystkich uczestniczek spotkania:
Milena: being-mila.blogspot.com
Marzena: kosmetycznieinaczej.blogspot.com
Joanna: kroliczekdoswiadczalny.pl
Maria: maria-n.blog.pl
Patrycja: clumsywords.pl
Patrycja: twistfantasy.blogspot.com
Dorota: kolorowyswiatmarzen.blogspot.com
Agnieszka: agusiak747.blogspot.com
Karolina: imperfecta-beauty.blogspot.com
Patrycja: patii.pl
Kinga: modaurodapiekno.blogspot.com
I ja: believe-in-charm.blogspot.com


poniedziałek, 1 września 2014

Makijażu trwaj!- baza idealna

Zakup bazy pod cienie zajął mi naprawdę sporo czasu. Najpierw zastanawiałam się "czy to właściwie mi potrzebne?", później nie mogłam się zdecydować po co sięgnąć, żeby się szybko nie rozczarować, w efekcie znowu odwlekałam ten zakup w czasie, a następnie wróciło pytanie "czy to faktycznie mi potrzebne?". Nie mam raczej problemów z tłustymi powiekami i znikającymi cieniami. Zależało mi raczej na przedłużeniu trwałości i głębszych kolorach. Wreszcie po przeczytaniu miliona recenzji zdecydowałam: Hean! I tym też sposobem dorzucam swoją recenzję, dla poszukujących ideału.

Hean baza pod cienie

Informacje od producenta i skład:
Hean baza pod cienie

Hean baza pod cienie skład

Moja opinia:
Po swoją bazę zawędrowałam na stronę producenta. Tam, w sklepie firmowym kupiłam ją za niecałe 15zł. Biorąc pod uwagę jej pojemność (14g!) i mega wydajność muszę przyznać, że jest ona naprawdę tania. Używam jej codziennie od roku, a ubytek jest niewielki. Mimo jej dosyć stałej konsystencji nie jest twarda, łatwo się wydobywa ze słoiczka i dobrze rozprowadza. 

Hean baza pod cienie

Jej zapach jest dość intensywny, ale w żaden sposób nie wpływa na jej stosowanie. Wystarczy nie wąchać i wszystko jest jak należy. Nałożona na powiekę staje się niemal bezbarwna, delikatnie ją matuje i po chwili jakby zastyga. Swoje zadanie spełnia znakomicie! Znacznie przedłuża trwałość cieni, oraz eyelinera. Kreskę robię prawie codziennie, a jej trwałość ma dla mnie duże znaczenie. Dzięki bazie trzyma się znaczenie dłużej, nie rozmazuje, a jej kolor jest intensywniejszy. 

Hean baza pod cienie

Na zdjęciach możecie zobaczyć jak wpływa na wygląd cieni- te po lewej nałożone są bezpośrednio na skórę, po prawej na bazę. Cienie na bazie dużo lepiej wyglądają, są intensywniejsze i znacznie trwalsze. Podsumowując, muszę powiedzieć, że Hean świetnie wywiązał się ze swoich obietnic zawartych na opakowaniu. Produkt dostaje ode mnie 10/10!

Używacie na co dzień bazy?
Jaki jest Wasz hit?