sobota, 20 grudnia 2014

Jak to jest z tymi suplementami? Horsetail Forte na włosy, skórę i paznokcie


W dniu dzisiejszym witam się z Wami z łóżka. Niestety dopadło mnie mocne przeziębienie, które nie pozwala na więcej niż wylegiwanie się z laptopem. Korzystając z tej okazji, podjęłam szybką decyzję o wpisie dotyczącym suplementu diety Horsetail Forte. Stosując ten suplement głównie zależało mi na wzmocnieniu paznokci i to na nich szczególnie skupię się w tym wpisie.

Informacje od producenta i skład:


Kilka słów ode mnie:

Horsetail Forte możecie dostać chyba w każdej aptece za około 15 zł. W opakowaniu znajduje się 40, dosyć dużych tabletek. Dla mnie nie stanowiło to żadnej przeszkody, ponieważ nie mam problemu z ich łykaniem. Ważne jest, żeby zgodnie z zaleceniami producenta stosować je przed lub w trakcie posiłku i popić dużą ilością wody. W innym przypadku, będzie się Wam odbijać białym pyłem! Tabletki są całkowicie bezsmakowe. Jest to biały proszek w rozpuszczających się osłonkach. Po ponad miesięcznym stosowaniu tego suplementu nie zauważyłam żadnych zmian. Cera i włosy pozostają dokładnie takie same jak przed kuracją. Paznokcie również nie zaczęły szybciej rosnąć, ciągle się rozdwajają i łamią. 


Jestem świadoma, że jest to tylko suplement, który stanowi dodatek do zdrowej diety, jednak nie przyniósł nawet najmniejszych, oczekiwanych efektów. Głównie zależało mi na wzmocnieniu paznokci, którego niestety nie udało mi się osiągnąć. Pozytywnie mogę jednak ocenić fakt, że w żaden sposób mi nie zaszkodziły. Nie podrażniają żołądka i nie wywołują niepożądanych objawów, o co łatwo przy tego typu produktach. Mimo wszystko, tabletki nie sprawdziły się i na pewno nie sięgnę po nie ponownie. Dostają ode mnie 2/5.

Zdarza się Wam sięgać po suplementy?
Które z nich cenicie najbardziej?

środa, 10 grudnia 2014

Denko!


No i mamy już kolejny miesiąc! Właściwie to już od 10 dni, więc czas na kolejne denko. A dopiero co publikowałam wrześniowo- październikowe! Tym razem opowiem Wam co nieco o zużyciach tylko z jednego miesiąca. Nie jest ich zbyt wiele, ale nie chcę trzymać pustych opakowań przez kolejny miesiąc. Zatem zapraszam na słów kilka o każdym z produktów.


Bingo Spa, Maska do włosów ze spiruliną i keratyną- kupiłam ją właściwie bez zastanowienia za jakieś 10 zł i od razu pokochałam. Świetnie nawilża, wygładza i podkreśla moje loki. Na dodatek świetnie dawała sobie radę z puszeniem. Na pewno kupię ponownie!


Rossmann, Isana, Letni żel pod prysznic pomarańcza i grejpfrut- kolejny zapach, który pogłębił moje uwielbienie do tych żeli. Świeży i orzeźwiający. Żałuję, że była to wersja limitowana, bo na pewno kupiłabym ponownie!

Joanna, Fruit Fantasy, Gruboziarnisty peeling do ciała, Rajskie Jabłuszko- recenzję tego peelingu możecie zobaczyć tutaj. Niestety, ale bardzo mnie rozczarował. Wiązałam z nim duże nadzieje, ale szybko okazało się, że zapach jest sztuczny, a efekty nie takie jak oczekiwałam. Nie kupię ponownie.


Sensique, Strong Nails, Mineral Regeneration, Regerująca odżywka z minerałami- odżywka należy do tych, które nie robią nic, poza tym że są na paznokciach. W żaden sposób nie wzmocniła moich paznokci, ani nie przyspieszyła ich wzrostu. Dobrze sprawdziła się tylko jako bezbarwny lakier, ponieważ dosyć długo trzyma się na paznokciach. Nie kupię ponownie.

Lirene Dermoprogram, City Matt, Fluid matująco- wygładzający- na dzień dzisiejszy jest to mój ulubiony podkład (obecnie w nowym opakowaniu). Jest wygodny w użyciu, dobrze się rozprowadza, nie ciemniej, delikatnie kryje i ładnie wtapia się w skórę. Kupię ponownie.

Apart, Oil Theraphy, Esencja do kąpieli relaksującej- recenzję możecie przeczytać tutaj. Niestety, ale poza pianą, ta esencja nie robiła kompletnie nic. Nie kupię ponownie

Dajcie znać, które produkty znacie!
Jak się mają Wasze listopadowe denka?

sobota, 6 grudnia 2014

Kąpiel z olejkami aromatycznymi- Apart Oil Therapy, Esencja do kąpieli relaksującej

Grudzień to czas, kiedy każdy marzy o ciepłej, pachnącej kąpieli pełnej piany. Również i mi się zamarzyła, więc sięgnęłam do swoich zbiorów po saszetkę Apart Oil Therapy, która zawiera w sobie relaksującą kąpiel z olejkami aromatycznymi. Nalałam gorącej wody, dolałam zawartość i z dużym zaciekawieniem przystąpiłam do testów. 


Informacje od producenta i skład:

Moja opinia:
Już na samym początku zdziwiła mnie konsystencja produktu. Z saszetki wylałam do wanny bezbarwną esencję konsystencji wody. Spodziewałam się czegoś gęstszego, treściwszego. Zawartość od razu mocno się spieniła, co zatarło pierwsze, niezbyt dobre wrażenie. Właściwie uzyskałam pełną wannę piany, która utrzymywała się naprawdę długo. W końcu SLS znajduje się już na drugim miejscu. Niestety kwestie zapachowe były następną rzeczą, która mnie zawiodła. Miała to być odprężająca, pięknie pachnąca esencja, tymczasem ja nie poczułam prawie nic. Żadnych mandarynek, imbiru, czy ylang- ylang (czymkolwiek on jest! :)). Zawiodły mnie również obietnice producenta o odprężeniu i uspokojeniu. Ta kąpiel zdecydowanie nie była bardziej odprężająca, niż każda inna, bez dodatku jakichkolwiek produktów. Pielęgnacji i regeneracji skóry również nie zaobserwowałam. Podsumowując, mogę stwierdzić, że produkt nie robi nic więcej poza dużą ilością piany. Kąpiel dostaje od mnie 2/5.

Jakie produkty do kąpieli są Waszymi hitami?
Które nie sprawdziły się kompletnie?

niedziela, 30 listopada 2014

Jak oszczędzać na kosmetykach, nie rezygnując z nich- cz. 2

Wpis o tym "Jak oszczędzać na kosmetykach, nie rezygnując z nich" spotkał się z bardzo fajnym odbiorem z Waszej strony, dlatego dzisiaj postanowiłam stworzyć jego drugą część, na podstawie swoich nowych pomysłów, oraz tego, co zaproponowaliście w komentarzach. Mam nadzieję, że również z tych propozycji chętnie skorzystacie i będziecie mogły sobie na kolejnych zakupach pozwolić na nieco więcej. Pierwsza część możecie przeczytać tutaj.


1. Zamawiaj przez internet- wiele produktów w internecie można dostać dużo taniej, niż stacjonarnie. Dokładnie te same produkty często na allegro, czy w drogeriach internetowych kosztują grosze, natomiast w sklepie stacjonarnym majątek. Pamiętaj, że stacjonarnie płacisz też za wynajem lokalu, czy liczniejszą obsługę.

2. Dziel koszty przesyłki, lub poluj na darmową dostawę- zamawiając kosmetyki w internecie warto zapytać siostrę/mamę/przyjaciółkę/współlokatorkę czy nie chciałyby również czegoś zamówić. Dzieląc koszt przesyłki na 2, czy nawet więcej osób, zaoszczędzamy kolejne kilka złotych. Alternatywą do tego rozwiązania są darmowe dostawy. Warto z nich korzystać, jednak śledzenie takich informacji wymaga już trochę czasu i cierpliwości.

3. Używaj wspólnie z innymi- są produkty o takiej pojemności, które naprawdę ciężko zużyć samodzielnie, albo wręcz jest to niemożliwe. Wykończenie lakieru do paznokci przed jego zgęstnieniem jest trudne. We dwie, łatwiej dacie mu radę, a dzieląc się swoimi zbiorami macie znacznie większą gamę kolorów.

4. Nie skreślaj tanich produktów- o tym, że cena nie zawsze jest wyznacznikiem jakości, przekonałam się już niejednokrotnie. Produkty tanie, często dyskontowe są dobre, a jednocześnie kosztują kilka złotych mniej, niż ich markowe odpowiedniki. Tutaj prym zdecydowanie wiedzie Biedronka. Tańsze drogeryjne marki również spisują się nieraz lepiej, niż te znane i drogie. Pamiętaj, często płacisz duże pieniądze nie tylko za produkt, ale też za jego reklamę!

5. Wykorzystaj potencjał swojego telefonu- obecnie większość z Was posiada smartfony, które dają duże pole do popisu. Za przykład, może posłużyć chociażby aplikacja KWC, za pomocą której możesz sprawdzić w drogerii, czy kosmetyk jest warty zakupienia, czy lepiej nie patrzeć nawet w jego stronę. Można również zajrzeć na blogi ;).

6. Porównuj ceny w różnych sklepach- pamiętaj że w różnych sklepach są różne ceny. I nie mówię tutaj o tym, żeby biegać po całym mieście, bo coś tam jest tańsze o 5 groszy. Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że Natura jest droższa od Rossmanna, a Rossmann od marketów. Ceny w różnych miejscach potrafią różnić się nawet o kilka złotych!


7. Pamiętaj o tym, co już masz- myślę, że wielu z Was zdarzyło się wrócić z zakupów i stwierdzić, że jakiś produkt już macie i wcale go nie potrzebowałyście. Nie dajcie się ponieść fali promocji. Dwa razy zastanówcie się, czy dany kosmetyk na pewno jest Wam potrzebny.

8. Zachowaj rozsądek robiąc zapasy- zapasy to dobra rzecz. Na promocji możesz kupić taniej np żel pod prysznic, który wykorzystasz za miesiąc, czy dwa. Ale jeżeli w Twoich zapasach jest 20 żeli to zaczyna się problem. Produkty mogą się przeterminować, zanim zdążysz je wykorzystać.

9. Znajdź nowe zastosowanie dla bubli- o rozczarowanie jakimś produktem nie trudno. Niesprzyjającą naszym włosom odżywkę możemy wykorzystać do golenia nóg, a szampon do mycia pędzli, czy nawet podłogi. Takich rozwiązań jest naprawdę dużo, wystarczy trochę pokombinować, żeby nie wyrzucać pieniędzy do kosza. Zużyjesz do końca i nie będziesz aż tak bardzo żałować nieudanego zakupu.

10. Przechowuj jak należy- ten punkt tyczy się przede wszystkim lakierów do paznokci, chociaż nie tylko. Ważne jest, żeby swoje kosmetyki trzymać w miejscu ciemnym, chłodnym, a lakiery w lodówce, jeśli tylko mamy taką możliwość. Słoneczny parapet to na pewno nie jest dobre miejsce na nasze kosmetyki.

Jakie są Wasze sposoby na oszczędzanie bez wyrzeczeń?

piątek, 14 listopada 2014

Denko!


Mamy połowę listopada, a ja wciąż pozostaje w tyle z moim denkiem. W zeszłym miesiącu nie miałam co pokazać, dlatego postanowiłam zaczekać jeszcze miesiąc i zrobić denkowy post z dwóch miesięcy. Nie przedłużając, zapraszam Was do moich krótkich recenzji o zużytych kosmetykach.


Pettenon Cosmetici, Sercial, Crema al Latte, Maska do włosów- skusiłam się na nią po zużyciu mlecznego Kallosa. Początkowo byłam nią zachwycona, szczególnie zapachem. Z czasem jednak znudziła mi się do tego stopnia, że zużywałam ją na siłę. Nie zauważyłam większych zmian w stanie moich włosów po jej zużyciu. Raczej nie kupię ponownie.

Rossmann, Isana Hair Professional, Odżywka do włosów kręconych- nie robiła z moimi włosami nic szczególnego, ale mimo wszystko była dość przyjemna w stosowaniu. Taka na co dzień, kiedy brakuje czasu na coś mocniejszego. Może kupię ponownie.

Joanna, Naturia, Odżywka bez spłukiwania z miodem i cytryną- kolejny produkt, który nie wyróżnia się niczym szczególnym. W niewielkim stopniu niweluje puszenie i ułatwia rozczesywanie. Na pewno spróbuję innych wersji. Może kupię ponownie.


PZ Cussons, Original Source, Żel pod prysznic, Malina i kakao- o tym żelu pisałam tutaj. Nie zrobił mi krzywdy, całkiem dobrze mył, ale kompozycja zapachowa kompletnie nie przypadła mi do gustu. Nie kupię.

Ziaja, Intima, Płyn do higieny intymnej, Konwalia- to już nie pierwsza moja buteleczka Ziajowego płynu. Tani, dobry, polski produkt. Kupię ponownie.

Lirene Dermoprogram, Intensywna regeneracja, Balsam do ciała- z przykrością muszę stwierdzić, że na pewno nie była to intensywna regeneracja. Raczej zwykły balsam dla mało wymagającej skóry z parafiną na czele, która pozostawia lepki film. Nie kupię ponownie.


Rimmel, Extra Super Lash Mascara, Tusz do rzęs- kolejny produkt, gdzie producent obiecuje ekstra, super rzęsy, a dostajemy ekstra, super, zwykły tusz. Bardzo przeciętny, a cena nieadekwatna do jakości. Nie kupię ponownie.

Miyo, Super Lash Mascara 3 in 1 Action, Tusz do rzęs- ten tusz pokochałam od pierwszego użycia! W końcu trafiłam na świetnie pogrubiający i wydłużający tusz za naprawdę fajną cenę. Na pewno kupię ponownie!


Dax Cosmetics, Perfecta Oczyszczanie, Peeling drobnoziarnisty z minerałami morskimi i krzemionką- do recenzji odsyłam tutaj. Póki co, jest to najlepszy peeling z jakim miałam do czynienia i na pewno sięgnę po niego jeszcze wiele razy. Kupię ponownie.

Lirene Dermoprogram, Nawilżanie, Maseczka samowchłaniająca z wyciągiem z wiśni z Barbados- o tej maseczce pisałam tutaj. Wypadła naprawdę słabo, nawilżenia nie zauważyłam praktycznie żadnego. Niestety, ale nie kupię ponownie.


Dajcie znać jak Wasze denka!
Udanego weekendu! :)

wtorek, 4 listopada 2014

Nawilżanie z Lirene, czyli maseczka samowchłaniająca

Jakiś czas temu wpadłam w szał kupowania maseczek do twarzy. Właściwie trwa on do dzisiaj, bo szkoda nie wrzucić do koszyka, skoro kosztują naprawdę grosze. O ile na początku używałam ich sumiennie, tak teraz przestało mi to trochę wychodzić. Staram się jednak nie zapominać o nich zupełnie i od czasu do czasu kieruję swoje kroki do łazienki w celu nałożenia którejś z nich. Ostatnim razem padło na Lirene Dermoprogram. Zmierzyłam się z maseczką nawilżającą z wyciągiem z wiśni z Barbados. Sama nie wiem czemu, ale już od początku liczyłam na wiele.


Cena i dostępność:
Jak większość maseczek, produkt nie jest drogi. W zależności od miejsca zapłacimy za nią około 2-3zł za 10ml. Swoją zakupiłam przy okazji którejś z Biedronkowej gazetki kosmetycznej za niecałe 2zł. Trochę drożej można je dostać w większości sieciowych drogerii.

Informacje od producenta:

Skład:

Moja opinia:
Po otwarciu saszetki mamy do czynienia z białą maseczką o kremowej konsystencji i typowo kremowym, dość intensywnym zapachu. Już na 4 miejscu w składzie mamy parafinę, a tym samym maseczka jest tłustawa, i taką też pozostawia po sobie powłokę. Rozprowadza się bez najmniejszego problemu. Chwilę po nałożeniu, odczułam na twarzy delikatnie, niezbyt przyjemne pieczenie, jednak nie zrobiła mi ona żadnej, nawet najmniejszej krzywdy. Produkt stosowałam na dwa sposoby- tak jak zaleca producent, czyli bez zmywania, oraz ze zmywaniem. Po zmyciu maseczki, skóra jest przyjemna w dotyku, miększa, ale w bardzo niewielkim stopniu. Wrażenie delikatności, wygładzenia jest znacznie wyraźniejsze przy pozostawieniu maseczki. Uważam jednak, że jest to złudne uczucie, które funduje nam parafina. Mimo wszystko, w obu przypadkach efekty są chwilowe. Właściwie już po kilku godzinach można o nich zapomnieć. Jak wspomniałam na początku, pokładałam w tej maseczce duże nadzieje. Niestety, szybko się rozczarowałam i daję jej +2/5.

Które produkty Lirene polecacie, a które wręcz przeciwnie? :)


wtorek, 28 października 2014

Naturalne, czy pogrubione rzęsy? Lovely, Volume Booster

Pisząc dzisiejszego posta mam mieszane uczucia. Ostatnio pisałam Wam o tuszu z Avonu, który okazał się bublem stulecia (klik). Tym razem, chciałam Wam przedstawić drugi tusz, który używam na zmianę z tamtym nieszczęśnikiem. Padło na Lovely Volume Booster. Teoretycznie jest to tusz pogrubiający, praktycznie zaś, daje całkiem inny efekt. W pewnym sensie stał się w moich oczach bublem, z drugiej całkiem fajnym tuszem. Dlaczego? O tym za chwilę :)


Cena i dostępność:
Cena tuszu nie przekracza 10zł/8g. Dostępny jest w szafach Lovely w Rossmannie.

Moja opinia:
Już na samym początku przypadła mi do gustu szczoteczka- silikonowa, gruba, z długimi "włoskami". Tym samym świetnie rozdziela rzęsy, nie pozostawiając na nich żadnych grudek. Na pewno zostanie ze mną nawet wtedy, gdy tusz się skończy. Zaskoczyła mnie konsystencja tuszu- nie jest to typowa mokra maskara, raczej sucha. Producent sugeruje, że jest to maskara wydłużająca i pogrubiająca. Z pierwszą cechą mogę się zgodzić- rzęsy sprawiają wrażenie delikatnie wydłużonych, jednak w bardzo naturalny sposób. Pogrubienia natomiast nie zauważyłam. Do intensywności czerni nie mam żadnych zastrzeżeń- jest taka jak w większości tuszy. Niestety, po kilku godzinach lubi się kruszyć i obsypywać, ale nigdy nie zdarzyło mi się, żeby się rozmazał.


Jak wspomniałam już na początku, mam mieszane uczucia co do tego tuszu. Na zdjęciu widać, że efekt jest naturalny, delikatny, powiedziałabym wręcz, że rzęsy są tak delikatnie podkreślone, że z dalszej odległości sprawiają wrażenie niemalowanych.. Na pewno świetny będzie dla nastolatek i osób, które lubią delikatny efekt. Z drugiej strony, producent wskazuje, że jest to tusz pogrubiający i wydłużający, więc takiego też efektu od niego oczekiwałam. I tu niestety się zawiodłam. Ostatecznie daję mu 3/5.

A po jakie maskary Wy najczęściej sięgacie?

środa, 15 października 2014

Domowy manicure z Perfectą Spa. Szafirowy peeling i regenerująca maska serum.

Produkt, który dzisiaj chciałam Wam przedstawić czekał na swoją premierę naprawdę długo. Moje dłonie z reguły są dosyć miękkie i delikatne, dlatego na co dzień nie muszę walczyć z przesuszeniem, czy podrażnieniami. Właściwie wystarcza im dobry krem do rąk, a ich peeling wykonuję przy okazji, podczas peelingu ciała, czy twarzy. Na produkt Perfecty skusiłam się głównie ze względu na cenę. W promocji kosztował około 2 złotych, więc postanowiłam spróbować. Za taką cenę nie ryzykowałam zbyt wiele.


Informacje od producenta i składy:


Moja opinia:
Już na samym początku, po otwarciu saszetek zwróciłam uwagę na zapach. Intensywny, słodki, a dodatkowo z czymś mi się kojarzył. Długo się nad tym zastanawiałam i w końcu skojarzyłam- różowe gumy Orbit. To dokładnie ten zapach. Peeling bardzo przypadł mi do gustu. Nie jest to wybitnie mocny zdzierak, ale spełnia swoje zadanie. Powiedziałabym, że jego ostrość jest dla mnie idealna. Po użyciu skóra stała się gładsza, miększa, przyjemniejsza w dotyku.


Po dobrym peelingu, pełna entuzjazmu przystąpiłam do nakładania maseczki. Rozsmarowałam dosyć grubą warstwę i zabrałam się za oglądanie serialu. W ten sposób, maseczkę trzymałam na dłoniach około 25 minut. Na początku byłam zachwycona tym, jak dłonie z każdą chwilą były wyczuwalnie miększe i gładsze. Niestety, rozczarowanie przyszło później. Sprawcą wcześniejszego zachwytu była parafina, która najzwyczajniej w świecie oblepiła dłonie i dawała złudne wrażenie delikatności. Po zmyciu, efekt szybko zniknął, a dłonie w naprawdę niewielkim stopniu różniły się od tych sprzed zabiegu. Zawartość saszetek wystarczyła mi na dwa użycia. Jeżeli miałabym oceniać peeling i maskę osobno to ten pierwszy zdecydowanie na tak, ta druga na nie. Natomiast jako komplet, produkt dostaje ode mnie 3/5.

Jakie są Wasze doświadczenia z tego typu produktami?
Trzymajcie się! :)

piątek, 10 października 2014

Mieszanka maliny z kakao, czyli Original Source 'Raspberry & Cocoa'

Uwielbiam żele pod prysznic. To jedne z niewielu kosmetyków, przy wyborze których mogę kierować się praktycznie samym zapachem. Nigdy nie oczekuję, że żel pod prysznic będzie miał super moce i po wyjściu z pod prysznica moje ciało stanie się gładkie, jędrne, mocno nawilżone. Od tego mam inne produkty. Żel pod prysznic ma jedynie dobrze myć, nie robić krzywdy i ładnie pachnieć. Pod względem zapachu, możemy dosłownie przebierać na sklepowych półkach. Producenci prześcigają się w kolejnych wariantach. Original Source wyszło z propozycją połączenia malin i kakao. I o tym żelu właśnie będzie dzisiejszy wpis.


Informacje od producenta i skład:

Moja opinia:
Żel trafił do mnie od Imp, jako wygrana. Zapach zaintrygował mnie od razu. "Malina z kakao? To nie może się udać"- pomyślałam i otworzyłam buteleczkę. Niestety, miałam rację. Zapach mnie nie porwał. Nie wyczuwam w nim ani malin, ani kakao. Zapach jest słodki, raczej dziwny i sztuczny. Mimo to, nie jest uciążliwy, więc używanie go, nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Produkt bardzo dobrze się pieni, co zdecydowanie przypadło mi do gustu. Ważne jest dla mnie również to, że nie wysusza skóry, a swoje funkcje myjące spełnia zgodnie z moimi oczekiwaniami.


Opakowanie, które wygląda solidnie, niestety takie nie jest. Któregoś razu, upuściłam w kabinie jeszcze zamknięty żel, a "klapka" do otwierania po prostu odpadła. Na szczęście, da się ją normalnie zamykać i nic nie cieknie. Podsumowując, muszę stwierdzić, że żel jest naprawdę w porządku, jednak jego zapach kompletnie nie przypadł mi do gustu. Oceniam go na 6/10.

Co sądzicie o takim zestawieniu zapachów?
Które warianty OS są Waszymi ulubionymi?

wtorek, 23 września 2014

Ideał trafiony przez przypadek. Saffron, żelowy eyeliner!

Kto nie miał do czynienia nigdy z eyelinerem? No przyznajcie się, zapewne garstka z Was. Od kiedy poznałam ten produkt, towarzyszy mi praktycznie każdego dnia. Swoje pierwsze kroki stawiałam z płynnymi eyelinerami, później przewinął się też eyeliner w pisaku. Jakiś czas potem podkusiło mnie, żeby wypróbować eyeliner żelowy. Na okazję nie musiałam długo czekać. Któregoś dnia, robiąc zakupy na allegro, spotkałam u tego samego sprzedawcy eyeliner firmy Saffron. Kosztował około 10 zł, więc chęć na niego miałam jeszcze większą. Stało się, wrzuciłam do koszyka, zapłaciłam i oczekiwałam na swoją przesyłkę.


Informacje od producenta:
Skład:
Moja opinia:
Z eyelinerem Saffron polubiłam się właściwie od pierwszego użycia. Przede wszystkim dobrze rozprowadza się na powiece, nie kruszy i tworzy idealną, gładką kreskę. Kolor jest intensywny, matowy, dobrze napigmentowany i nie tworzy prześwitów. Namalowana rano kreska z użyciem bazy trzyma się bez zarzutu do samego wieczora. Na plus oceniam jego wodoodporność, jednak z drugiej strony problem zaczyna się w czasie demakijażu. Trzeba się ostro nagimnastykować, żeby dokładnie usunąć go z powieki. Używam go już około pół roku, a jego konsystencja ciągle pozostaje jednakowa. Eyeliner nie zasycha, nie gęstnieje. Co więcej, jest bardzo wydajny. Przy prawie codziennym używaniu nie wykorzystałam nawet 1/3 zawartości!


Pędzelek eyelinera okazał się niestety bublem. Już po pierwszym myciu zaczęło wychodzić z niego włosie, przez co automatycznie stał się nieużyteczny. Nie stanowi jednak to dla mnie większego problemu. Do malowania kreski używam pędzelka z Essence, z którym eyeliner świetnie współpracuje. W ostatecznym rozrachunku Saffron dostaje ode mnie mocne 9/10!

A Wam jakie eyelinery najlepiej służą?
Dajcie znać i do następnego! :)

poniedziałek, 22 września 2014

"O mój Boże, jestem studentką!", czyli poradnik dla początkujących i nie tylko

Pamiętam jak dziś, kiedy dostałam się wreszcie na studia. Wydawało mi się, że to pewien przełom w życiu i w pewnym sensie niewiele się pomyliłam. Wraz ze studiami zmienia się wszystko. Nauka nie jest już tym samym co w szkole. Nie siedzimy w ławce oczekując dzwonka, modląc się w duchu "oby mnie nie zapytała!" i nie nosimy wielkiej torby pełnej książek i zeszytów. Ale jak się przygotować do studiów, skoro właściwie nic o nich nie wiemy? Jeżeli trafiłaś tutaj, a może trafiłeś, bo za trochę ponad tydzień sama zaczynasz studia to postaram się trochę rozjaśnić o co chodzi w tym całym studiowaniu, dlaczego to wcale nie jest takie straszne, co znaczą te wszystkie dziwne pojęcia i jak skompletować swoją studencką "wyprawkę".


Dzienne, a zaoczne
Zaczynając od postaw to mamy do czynienia ze studiami dziennymi (stacjonarnymi), lub studiami zaocznymi (niestacjonarnymi), czyli chodzisz na uczelnię w tygodniu, albo w weekendy, podczas zjazdów. Ale to już wiesz, jeżeli od października zaczynasz studia. Jeżeli czeka Cię to za rok, albo więcej, może właśnie się czegoś dowiedziałaś :).

Dziwne studenckie pojęcia
Na pewno część z Was robi wielkie oczy słysząc kolos, zerówka, ECTSy, czy dzień rektorski. W tym miejscu postanowiłam pokrótce wyjaśnić te wszystkie pojęcia, którymi posługują się studenci, żeby nic Was nie zaskoczyło, kiedy pójdziecie już na uczelnię.

Dzień rektorski- to coś, co studenci lubią najbardziej! Jest to dzień wolny, który rektor ogłasza sam z siebie, lub na prośbę studentów. Powodów może być wiele- różne uroczystości, juwenalia, czy jeden dzień między świętami. Czasami występują też godziny rektorskie. Wtedy zajęcia odbywają się przykładowo tylko do 13.
Ćwiczenia- te najbardziej przypominają szkolną lekcję. Zajęcia są prowadzone w mniejszych grupach i nastawione są bardziej na część praktyczną tego co pojawiło się na wykładzie. W jaki sposób się odbywają, zależy głównie od prowadzącego.
Wykład-  to ten moment, kiedy zasiadasz w ławce i prowadzisz skrupulatne notatki, które okazują się wybawieniem w czasie sesji i pozwolą na szybkie jej zakończenie. Wykład to nic innego jak wyłożenie teorii przez prowadzącego.
Lektorat- czyli zajęcia z języków obcych. Taka lekcja angielskiego/niemieckiego/itd, którą znasz ze szkoły ;).
Kolokwium- to taki sprawdzian w trakcie semestru. Na mojej uczelni najczęściej jest jedno kolokwium w połowie semestru, drugie na koniec, a ocena z obu stanowi zaliczenie ćwiczeń. Jednak ich ilość zależy od prowadzącego.
Sesja- to pojęcie na pewno nie jest Ci obce! Sesja to czas egzaminów. Zajęcia normalne już się nie odbywają. Studenci uczą się po nocach, żeby rano iść na egzamin i zdać go na 5! ;)
Zaliczenie- to taki egzamin z ćwiczeń. Najczęściej, żeby móc podejść do egzaminu w sesji, musisz zaliczyć ćwiczenia.
Zerówka- w definicji jest to taki egzamin przed sesją, który powinien odbywać się bez konsekwencji. Zdałaś? Masz ocenę. Nie zdałaś? Idziesz na egzamin w sesji, jakby ta praca nigdy nie istniała. Niestety, część wykładowców nie robi ich wcale, lub robi na prawach normalnego egzaminu.
Egzamin- to ten moment, kiedy musisz wykazać się swoją wiedzą z całego semestru. Egzamin kończy Twoją przygodę z danym przedmiotem.
Punkty ECTS- mają one na celu pokazać ile pracy musi włożyć student, żeby zaliczyć dany przedmiot. Ważniejsze przedmioty mają więcej punktów ECTS, mniej ważne mniej. Do zaliczenia semestru potrzebujesz 30 punktów. Na ich podstawie oblicza się także średnią ocen.
Obrona- to egzamin kończący studia polegający na obronie pracy, którą pisałaś przez ostatni miesi.. ekhm, cały ostatni rok! W zależności od uczelni, musisz zaprezentować swoją pracę, lub odpowiedzieć na kilka pytań komisji, żeby móc cieszyć się dyplomem i wyższym wykształceniem.

Studencka wyprawka
Studia to nie szkoła, dlatego koniec z kupowaniem 30 podręczników, kolejnych 40 zeszytów, piórnika, długopisu zielonego, czarnego, niebieskiego, dwóch ołówków, gumki do mazania, linijki, ekierki i dwudziestego w życiu kątomierza, bo poprzedni znowu zaginął. Generalnie studia można bez problemu przetrwać z jednym zeszytem i jednym długopisem. Ewentualnie potrzebny będzie jeszcze kalkulator, jeżeli wybierasz się na kierunek bardziej ścisły. Wszystko co musisz kupić zależy tylko i wyłącznie od Twoich potrzeb i wygody. Jeśli jesteś wzrokowcem na pewno przydadzą się kolorowe zakreślacze i długopisy, ale o tym trochę później.
Nie przeraź się kiedy przyjdziesz na pierwszy wykład, a prowadzący poda listę 10 książek dotyczących danego przedmiotu. W zeszłym roku przerażona dziewczyna z pierwszego roku zapytała mnie "my to wszystko mamy kupić?!". Odpowiedź brzmi: nie! Najczęściej do zaliczenia danego przedmiotu wystarczają same notatki z wykładów. Książki podane przez wykładowcę mogą pomóc w zrozumieniu określonego zagadnienia, zawierają więcej informacji, zagłębiają temat. Zajrzenie tam może być pomocne, ale na pewno nie będziesz czytać wszystkiego od deski do deski :).


Jak robić notatki
Jak będą wyglądały Twoje notatki, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Jeśli nie chcesz, nie musisz ich robić. Nikt na Ciebie nie będzie o to krzyczał. Będziesz sama na siebie krzyczeć, podczas sesji! ;). Koniec z dyktowaniem przez nauczyciela co zanotować, co podkreślić, co możesz pominąć. Na wykładzie sama decydujesz co notować, w jaki sposób i na czym. 
Sposobów na notatki jest wiele i zapewne po jakimś czasie sama wypracujesz swój system. Możesz notować w zeszycie, na kartkach, czy na laptopie. U mnie najlepiej sprawdza się duży zeszyt A4, który dzielę na wszystkie przedmioty i tym sposobem wszystko jest na swoim miejscu. Luźne kartki nie zdały u mnie egzaminu. Podczas nauki, zamiast skupić się na nauce, co chwilę musiałam układać kartki, które cały czas mi się mieszały. Notowanie na laptopie jest świetne, ale.. trzeba go na uczelnię nosić. Jest ciężki, trzeba go pilnować, zdecydowanie nie dla mnie. Chociaż pisanymi w wordzie notatkami nie pogardzę ;).
Jako że jestem wzrokowcem, naukę znacznie ułatwiają mi wszelkie kolorowe zakreślacze, długopisy, flamastry, a nawet kredki. Przed sesją, moje notatki zamieniają się w istną feerię barw. Często siedząc na egzaminie kojarzę, że jakieś pojęcie było podkreślone na zielono, wzór zapisany w czerwonej ramce, a cechy czegoś tam wymienione od fioletowych kropek. To naprawdę pomaga!

Jak przetrwać wśród ludzi
Na to jest tylko jedna rada! Nie bądź snobką, ale nie daj się też wykorzystywać. Na studiach spotkasz różnych ludzi. Od tych, którzy będą chcieli, żeby się dzielić z nimi notatkami/pytaniami/itd, ale sami również będą pomocni, po tych, którzy szukają jelenia na odwalanie za nich całej roboty. Grunt to wyczuć z kim mamy do czynienia. Nie zakładaj od początku, że każdy chce Cię wykorzystać. Zgrani, pomagający sobie ludzie to naprawdę fajna sprawa!
Poza tym, pamiętaj, żeby nawiązywać nowe znajomości! Moja jedna znajomość trwa już 3 lata i jest najlepszą rzeczą, która spotkała mnie na studiach! ;)


Zdaję sobie sprawę, że wiele z tego co napisałam jest oczywiste. Ale mam też nadzieję, że w jakiś sposób udało mi się też rozjaśnić kilka spraw. Pamiętam jak w liceum nauczyciele straszyli nas tym, jakie studia są ciężkie, co to nie będzie i że właściwie to taka szkoła przetrwania. Nic bardziej mylnego! Studia mają swoje plusy i minusy, ale zdecydowanie mówię, że studiowanie to fajna sprawa!

Dajcie znać, jeśli macie jakieś pytania!
Trzymajcie się ciepło! :)

sobota, 20 września 2014

Avonie, co to ma być?!

Jeżeli ktoś zapyta mnie jaki jest mój ulubiony kosmetyk z kolorówki to bez najmniejszego wahania odpowiadam: tusz do rzęs! Bez niego nie wyobrażam sobie makijażu. Towarzyszy mi prawie każdego dnia i jest zdecydowanie produktem, za którego ktoś powinien dostać jakąś fajną nagrodę! Na rynku dostępna jest masa tuszy- pogrubiające, wydłużające, podkręcające i milion innych. Ostatnio skusiłam się na zakup w Avonie tuszu Super Full. Właściwie to trafił do mnie dlatego, że był w zestawie z wodą toaletową, którą chciałam kupić, a nie dlatego że wpadł mi w oko.


Informacje od producenta:
Teraz możesz mieć grubsze i zarazem doskonale rozdzielone rzęsy - wypróbuj Tusz "Pełnia rzęs" dla pięciokrotnie grubszych rzęs bez efektu sklejania.* Formuła: Ekskluzywna formuła z "antystatyczną" technologią, dzięki której rzęsy nie wyglądają na obciążone. Szczoteczka: Innowacyjna szczoteczka "Clean-Build" precyzyjnie rozdziela rzęsy pokrywając je równomiernie kolorem.
* W oparciu o testy laboratoryjne z wykorzystaniem sztucznych rzęs.


Moja opinia:
Cena regularna tuszu na stronie Avonu wynosi 36zł/7ml. Aż złapałam się za głowę! Ale zacznijmy od początku. Na pierwszy rzut oka widzimy zwykłą, czarną maskarę z dosyć małą, silikonową szczoteczką. Kolor tuszu jest zdecydowanie czarny, intensywny, nie wyblakły. I to chyba jedyna zaleta tego produktu. Schody zaczynają się już przy nakładaniu. Szczoteczka jest twarda, ma krótkie "włoski", źle się z nią pracuje i strasznie drapie! 


Maskara skleja rzęsy w nieestetyczne kępki, które trudno rozczesać, a dodatkowo za szybko zasycha. Każde kolejne przejechanie po rzęsach i próba rozczesania ich, kończy się odkładającymi się grudkami tuszu i jeszcze większym poklejeniem rzęs. Obietnice producenta o o pięciokrotnie grubszych rzęsach można włożyć między bajki, Nie wspominając już o braku efektu sklejania. Jeżeli uda się już rozdzielić jakoś rzęsy, zaczyna się kolejny problem. Po dosłownie chwili są one opadnięte, ciężkie, sztywne i zamiast ładnie "otwierać" oko, sprawiają całkiem odwrotne wrażenie. Jakby tego było mało, tusz strasznie się kruszy, obsypuje i tworzy efekt pandy. Po kilku godzinach z tym tuszem, wyglądam jakbym nie spała miesiąc. Porażka na całej linii! I to za jaką cenę! Jest to zdecydowanie najgorszy tusz z jakim się spotkałam. Daję mu 1/10.

Jakiego największego bubla Wy spotkałyście wśród tuszy?

wtorek, 16 września 2014

Denko po raz 15, czyli zużycia lipcowo-sierpniowe

Kiedy nadchodzi czas denka, załamuję ręce. Co miesiąc uświadamiam sobie jak bardzo nie potrafię być konsekwentna. Tak jest i tym razem, kiedy przychodzę do Was z moim bardzo skromnym denkiem lipcowo-sierpniowym. Przyznaję się przed Wami i przed sobą- znowu nie podołałam w wykorzystywaniu starych, dawno otwartych kosmetyków. No ok, dobiłam dwa kremy do rąk, zanim otworzyłam... kolejne dwa. Poza tym, żadnych sukcesów. Na półkach wciąż stoją kosmetyki, które miały już dawno pojawić się w denkach. Po raz kolejny obiecuję sobie poprawę, a Was zapraszam na kilka słów o tym, co wykorzystałam.


Rossmann, Isana, Żel pod prysznic, Limonka i mięta- żele z Isany uwielbiam. Ten egzemplarz tego nie zmienił. Zapach prawdziwej mięty, przełamany delikatnie limonką. Na gorące dni, po prostu ideał. Żałuję tylko, że to edycja limitowana. Jeśli jednak pojawi się ponownie to na pewno kupię!

Rossmann, Isana, Intensywny krem do rąk z mocznikiem 5%- gęsty, treściwy krem, którego recenzję możecie przeczytać tutaj. Myślę, że kupię ponownie.

Elfa, Green Pharmacy, Krem do rąk i paznokci, Aloes- bardzo przeciętny, wręcz słaby krem. Pełną recenzję możecie zobaczyć tutaj. Nie kupię ponownie.

Rexona Women, Oxygen, Fresh, Antyperspirant w sprayu- jak zawsze na tak. Najlepszy z antyperspirantów. Kupię ponownie.

Rossmann, Isana, Pianka do golenia o zapachu brzoskwini- tania, przyjemna pianka, po którą sięgnęłam po raz kolejny i na pewno kupię ponownie.

Soraya, Mleczko do ciała sceniczne, silnie ujędrniające 18+- ujędrnienia na pewno nie zauważyłam, ale świetnie się wchłania i w pewnym stopniu nawilża. Mimo to, nie zachwyciło mnie i raczej nie kupię ponownie.

Garnier Ultra Doux, Aloe Vera, szampon, próbka- szampon jak szampon. Dobrze oczyszcza, przyjemnie pachnie. Może kupię.

Dax Cosmetics, Perfecta Oczyszczanie, Peeling drobnoziarnisty z minerałami morskimi i krzemionką- na dzień dzisiejszy ulubieniec wśród peelingów. Pełną recenzję możecie przeczytać tutaj. Kupię ponownie.

Ziaja, Różana, Różana maseczka młodości z kwasem hialuronowym- recenzja tej maseczki znajduje się tutaj. Nie zachwyciła mnie. Właściwie to nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Nie kupię ponownie.

Eveline, Nail Theraphy Professional, 8w1 Total Action, Skoncentrowana odżywka do paznokci- ta mocno kontrowersyjna odżywka jest zdecydowanie jedyną odżywką, która na mnie działa. Pisałam o niej tutaj i na pewno kupię ponownie.

Znane są Wam te kosmetyki?

środa, 10 września 2014

Poznałam inne blogerki, czyli spotkanie we Wrocławiu!

Dzisiaj nie będzie postu o kosmetykach. Przynajmniej nie tak bezpośrednio. Tym razem mam przyjemność opowiedzieć Wam trochę o pewnym spotkaniu. I to nie byle jakim! :)

W ostatnią sobotę sierpnia we Wrocławiu odbył się zlot czarownic, czyli blogerek! Ku mojej wielkiej radości, byłam tam też ja. Spotkanie odbyło się w herbaciarni K2. Na samym początku dostałyśmy przypinki z imionami, a później zaczęła się część właściwa. Przyznać muszę, że Milena i Marzena naprawdę się postarały wymyślając dla nas zadania.

Pierwszym było napisanie czegoś o sobie (tak, to było najtrudniejsze z zadań!), później kartki te powędrowały dalej i każda z nas musiała coś napisać o innej. W następnym zadaniu organizatorki postanowiły sprawdzić czy umiemy rysować. Kredki powędrowały na stół i zaczęłyśmy rysować wylosowaną wcześniej osobę. Przez pomyłkę ja dostałam dwa rysunki. Jak mnie narysowały dziewczyny, możecie zobaczyć poniżej :).


Odbyła się też szybka wymianka, potem zostałyśmy obdarowane całą górą kosmetyków, dostałyśmy szansę na wygranie... 5kg soli, a w końcu przyszedł czas na ploty. Całe spotkanie trwało około 4 godzin, a przeleciało jak godzina!


Na koniec chciałam jeszcze raz podziękować dziewczynom za świetną organizację, za to że mogłam poznać przesympatyczne osóbki i za świetną zabawę! I na koniec nasze absolutnie cudowne organizatorki- Milena i Marzena :).


Całość spotkania uświetniły nam następujące firmy:
Anielską cierpliwością wykazał się też nasz fotograf- Adrian Norejko (klik).

I na koniec blogi wszystkich uczestniczek spotkania:
Milena: being-mila.blogspot.com
Marzena: kosmetycznieinaczej.blogspot.com
Joanna: kroliczekdoswiadczalny.pl
Maria: maria-n.blog.pl
Patrycja: clumsywords.pl
Patrycja: twistfantasy.blogspot.com
Dorota: kolorowyswiatmarzen.blogspot.com
Agnieszka: agusiak747.blogspot.com
Karolina: imperfecta-beauty.blogspot.com
Patrycja: patii.pl
Kinga: modaurodapiekno.blogspot.com
I ja: believe-in-charm.blogspot.com