piątek, 25 października 2013

Peeling winogronowy od Marion

Witajcie :).
Pamiętacie mój post o peelingu truskawkowym z Mariona? Jeżeli nie, to zapraszam Was tutaj. Kupiłam wtedy również peeling z pestkami winogron do cery normalnej i suchej, który leżał u mnie dość długo, zanim po niego sięgnęłam. Dzisiaj postanowiłam Wam opowiedzieć trochę o tej wersji.



Cena i dostępność: 
Jak widzicie na zdjęciu, peeling kosztował 1,20zł/ 10ml (nie udało mi się odkleić ceny bez uszkodzenia saszetki). Dostałam go w lokalnej drogerii.

Od producenta:

Sposób użycia:

Skład:


Moja opinia:
Peeling ma dosyć gęstą, kremową konsystencję. Zawiera stosunkowo mało dużych i ostrych drobinek, które nieprzyjemnie trą po twarzy. Naskórek w jakimś stopniu jest złuszczony, a skóra delikatniejsza, jednak efekt jest zbyt słaby, a sam zabieg niezbyt przyjemny. Zapach peelingu faktycznie przypomina winogrona, ale do czasu nałożenia na twarz. Wtedy staje się nieprzyjemny, chemiczny, ale na szczęście nie jest bardzo intensywny. Zauważyłam również, że skóra po nim jest nieco wysuszona i ściągnięta, czego na pewno mu nie wybaczę. Zawartość saszetki jest bardzo wydajna i starcza nawet na kilka razy.



Ostateczna ocena:
Tak samo, jak w wersji truskawkowej, peeling nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Poza ładnym opakowaniem nie widzę w nim żadnych przeważających zalet, które przekonałyby mnie do ponownego zakupu. Dodatkowo fakt, że wysusza skreśla go całkowicie. Daję mu 3/10.

Znacie ten peeling? Jakich Wy używacie na co dzień? :)


czwartek, 3 października 2013

Jak oszczędzać na kosmetykach, nie rezygnując z nich?

"Będę oszczędzać!"- mogę się założyć, że to zdanie nie jest Wam obce. Niestety, ja również obiecuję sama przed sobą poprawę dość często, ale wciąż z marnymi efektami. W końcu jak tu oszczędzać, kiedy wchodzimy do drogerii po jedną rzecz i nagle wpada nam w oko jeszcze 5 kolejnych,  potem jeszcze 3 w następnej alejce, a po drodze do kasy znajdzie się przynajmniej jeszcze jedna. Często wracamy do domu z nadprogramowymi kosmetykami i pierwsza myśl jest taka "ale kupiłam fajne rzeczy!", ale zaraz po niej przychodzi kolejna "a miałam oszczędzać..". Historia dobrze znana, prawda? ;)


I właśnie dlatego postanowiłam napisać tą notkę. Sama nie lubię sobie odmawiać kolejnego lakieru, czy bosko pachnącego balsamu, a jednocześnie chcę mieć coś w portfelu. Zakupy i pełny portfel? Wiem, brzmi nieco sprzecznie. Niestety trochę tak jest. Jednak nie trzeba od razu się poddawać i godzić z losem. Wydawanie mniej na kosmetyki nie oznacza ich mniejszej ilości- przynajmniej dla mnie :). Oto moje sposoby na to jak wydać mniej, ale mieć tyle samo:

1. Dobry plan/ lista- zawsze staram się robić listę rzeczy które chcę kupić w pierwszej kolejności. Najlepiej konkretną i na bieżąco aktualizowaną. Przykład: planuję kupić masło czekoladowe, więc wpisuję je na listę, dzięki czemu o nim pamiętam. Przy zakupach będę miała je na uwadze i to właśnie ono trafi do mojego koszyka, zamiast np masła kokosowego. O czekoladowym przypomniałabym sobie przy następnej okazji i kupiła. Tym sposobem miałabym już dwa masła i poprzednie poszłoby w odstawkę.


2. Gazetki- staram się na bieżąco przeglądać dostępne gazetki. Mimo, że potrafią nieźle kusić człowieka, to mają też duży plus. Łatwo znaleźć promocje, bądź różnice w cenie między drogeriami. Przykład: na mojej liście widniała ostatnio diamentowa odżywka Eveline. Kilka dni później, przeglądając gazetkę Rossmanna, zobaczyłam tą odżywkę w promocji. I tak miałam ją kupić, a nie przeglądając gazetek poszłabym po nią pewnie po promocji :).

3. Promocje- ten punkt nawiązuje w dużym stopniu do poprzedniego. Na promocjach często kupuję kosmetyki, które są stałymi bywalcami w mojej kosmetyczce/ łazience. Przykład: najlepszym przykładem jest Carmex. Kupuję go od dość dawna i wiem, że po skończonym słoiczku na pewno kupię następny. Dlatego jak widzę go w promocji to biorę na zapas. Przecież i tak go kupię :).

4. Zużywanie starszych- tutaj chyba nikogo nie zaskoczę. Comiesięczne denka na blogach o czymś świadczą :). Chodzi głównie o zużycie w pierwszej kolejności produktów starszych, kupionych wcześniej, zalegających już dłuższy czas. Przykład: każda z nas na pewno miała w swoim życiu sytuacje kiedy w jej łazience stały 3 różne balsamy/ szampony/ czy coś innego. Najlepiej zużyć na samym początku te starsze, zanim stracą ważność i będą nadawały się tylko do wyrzucenia. Wbrew pozorom wyrzucamy nie balsam/ szampon/ czy coś innego, a nasze pieniądze.

5. Wymiany- blogowe, wizażowe, czy nawet między znajomymi. Jest to dobry sposób na pozbycie się kosmetyku, który z jakiegoś powodu nam nie odpowiada. Pozbywamy się problemu, a przy okazji zyskujemy inny kosmetyk, który może stać się naszym hitem. Przykład: swego czasu w moim domu zalegała farba do włosów. Kupiłam, ale rozmyśliłam się z farbowania, bo postanowiłam wrócić do swojego koloru. Tym sposobem na mojej półce stało kilka złotych, które czekało, aż minie data ważności i pójdzie do kosza. Tak się nie stało- wystawiłam ją na wymiankę i znalazła się chętna osoba. Tym sposobem pozbyłam się farby, a zyskałam nowiutki płyn micelarny :).

6. Małe/ duże pojemności- nie od dzisiaj wiadomo, że kupowanie większych opakowań jest zazwyczaj bardziej opłacalne. Warto z tego korzystać przy produktach, które znamy i lubimy. Mimo to, warto też zwrócić na te mniejsze opakowania, czy nawet saszetki, jeżeli kupujemy kosmetyk pierwszy raz. W momencie, gdy okaże się, że nie przypadł nam do gustu będzie łatwiej go wykorzystać, niż dużą butlę. Przykład: słynna maska Kallos Latte. Jedyni ją uwielbiają (w tym ja), inni omijają szerokim łukiem. Dlatego nie warto pakować się od razu w litr, a wypróbować najpierw opakowanie 275ml :)


7. Rozcinanie opakowań- zawsze po skończeniu kosmetyku w tubie rozcinam ją. I wtedy dopiero przekonuję się, że to jeszcze nie koniec, bo w środku wciąż zostało sporo kosmetyku. Przykład: maska Alterra- wiele osób narzeka na jej małą wydajność. To jeszcze bardziej przemawia za tym, żeby wykorzystać produkt do końca. Ja po "skończeniu" swojej rozcięłam tubę i miałam  maskę jeszcze na dwa użycia :).

8. Recenzje- są bardzo przydatne przed samym zakupem. Nie powiedzą nam wprost, czy produkt się u nas sprawdzi, czy nie, ale jeżeli na 100 opinii 95 jest negatywnych to chyba coś jest nie tak ;). Przykład: Eyeliner w pisaku z Avonu, Perfect Wear ma na KWC 229 opinii, średnią ocen 1,08, a 94% osób twierdzi, że nie kupi ponownie. Taka ilość negatywnych opinii musi już o czymś świadczyć.

9. Miejsce zakupu- często ceny kosmetyków różnią się w zależności od miejsca zakupu. Zazwyczaj ten sam kosmetyk można dostać taniej w markecie, niż drogerii. Nie są to wysokie sumy, jednak kilka takich produktów i mamy już na kolejny kosmetyk. Przykład: pierwszy jaki mi się nasuwa to dwie, można powiedzieć najpopularniejsze drogerie- Rossmann i Natura. W tej drugiej, ceny są zdecydowanie wyższe ;)

10. Próbki- wiem, że czasami ich dostanie graniczy z cudem. Jeżeli jednak uda nam się już je zdobyć to wykorzystajmy to. Nie są to duże ilości, ale często pozwolą nam ocenić czy pełnowymiarowy produkt sprawdzi się u nas. Właśnie dzięki nim możemy ochronić się przed zbędnym wydatkiem. Przykład: jakiś czas temu w Rossmannowskim "Skarbie" znalazła się próbka kremu BB od Nivea. Po użyciu stwierdziłam że krem ciemnieje do uroczej pomarańczki, a twarz mnie piecze. Teraz już na pewno nie wrócę z nim do domu po kolejnych zakupach ;).

Dzięki punktom, które wymieniłam nie oszczędzam pokaźnych sum, jednak kilka złotych co miesiąc zostaje w moim portfelu. Jak to mówią: grosz do grosza... będzie na nowy lakier ;). A Wy staracie się robić takie małe rzeczy dla swojego portfela? :)

Co sądzicie o takich rozwiązaniach? Może macie jakieś swoje pomysły? Podzielcie się :)


Przy okazji chcę przypomnieć o mojej blogerskiej akcji Poczty Marzycielskiej i zachęcić Was do zgłaszania się :)